"To było opętanie" - wywiad z Michaelem Kohlerem, reżyserem filmu "The Experiencer"



"Jak mam powiedzieć Twoje imię?" - pyta się mnie podczas naszej rozmowy, żeby umówić wywiad reżyser filmu " The Experiencer". "Marcin." – odpowiadam. "Marcin... Dziękuję, że jesteś." – mówi mi na pożegnanie. To zdanie dobrze pokazuje, jakie wrażenie pozostawia po sobie Michael Kohler.

Wrażenie ciepła, otwartości. Jakby na opak mrocznym, surrealistycznym wizjom, w które jego film "Experiencer" opływa. Powstały prawie 50 lat temu film-legenda był przez pewien czas uważany niemal za zaginiony. Po dostaniu się na festiwale (między innymi na Londyński Festiwal Filmowy) oraz serii pokazów, przepadł na 11 lat. W 1988 był transmitowany jednorazowo na Channel 4. Następnie, pomimo wieści o kopiach nagrania, film zniknął. Mało tego - zniknęły informacje o jego twórcy i członkach obsady.

Michael rozmawia ze mną ze Szkocji, gdzie mieszka z żoną. Chociaż, jak sam przyznaje, część roku spędza w Kenii wśród członków plemienia Samburu. Im lepiej się poznajemy, tym bardziej rozumiem, że tytuł jego filmu nie wziął się znikąd.


Bardzo się cieszę, że znalazłeś czas. Na początek, nasuwa mi się pytanie – jak zacząłeś kręcić filmy?

Nigdy nie studiowałem na uczelni filmowej, jestem bardziej związany ze środowiskiem terapeutycznym – szerzej, interesował mnie aspekt duchowy w procesie terapeutycznym. Interesował mnie, bo sam też go odkrywałem i doznawałem w swoim życiu przeżyć, które wymykały się rozumowemu poznaniu. Ale wracając do filmów – mój dobry przyjaciel był zakonnikiem w klasztorze w Niemczech Zachodnich. Okazało się, że zakon szuka kogoś, kto mógłby się podjąć nakręcania filmu o slumsach w Kolonii. Zająłem się tym, co w pewnym sensie otworzyło mi furtkę do nakręcenia "Experiencera".

O to też chciałem zapytać. Jak wykiełkował pomysł na film "The Experiencer"?

Jako student zorganizowałem pokaz swojego debiutu, w którym uczestniczył również rektor mojej uczelni – Frank Lake (psychiatra, w Wielkiej Brytanii – pionier badań nad terapeutycznym użyciem LSD – przyp. red). Po pokazie powiedział tylko "Musimy porozmawiać.". Zaprosił mnie do swojego gabinetu i rzucił mi wyzwanie – nakręcenie filmu o tym, jak przygotować się do bycia dobrym mentorem.

Zaczęliśmy na ten temat dyskutować. W trakcie naszych dyskusji zwrócił mi uwagę na słowa angielskiego poety Samuela Taylora Coleridge'a. Według Coleridge'a dobry mentor miał w sobie przede wszystkim chęć wyjścia poza ego. Otwartość, dzięki której z łatwością mógł w jednej chwili, z mentorskiej pozycji, przejść na pozycję ucznia. Ale co to właściwie oznacza? Czułem już, że rodzi się we mnie ekscytacja... Albo inaczej - to było opętanie. Wiedziałem, że owocem tego opętania będzie właśnie ten film.

Wkrótce zdarzyło się coś jeszcze. W 1973 roku mój dobry przyjaciel potrzebował pilnie zastępstwa jako opiekun młodzieży chorej psychicznie w pewnej placówce. Sam był w bardzo ciężkim miejscu. Nadarzyła się okazja, żeby mógł wyjechać z Anglii do Afryki, ale potrzebował, by ktoś go zastąpił. Zgodziłem się. Przekonałem się potem, że ta decyzja niosła za sobą dużą odpowiedzialność – młodzież potrzebowała mnie niemal 24 godziny na dobę. Ale to był bardzo wynagradzający dla mnie czas. W tamtej placówce dużą uwagę przywiązywaliśmy do roli kreatywności w terapii. Zachęcaliśmy młodzież do tworzenia własnej sztuki. Myślę, że tamta praca i duch tego miejsca miały silny wpływ właśnie na "Experiencera".

A w jaki sposób doszło do Twojej współpracy z odtwórcą głównej roli Brianem Helwigiem Larsenem?

Musisz wiedzieć, że nie mogę wytłumaczyć, w jaki sposób miały miejsce różne wydarzenia torujące drogę do produkcji tego filmu. Na przykład - pojechałem do Oxfordu, by pokazać tam swój film o slumsach w Kolonii. W pewnym momencie po pokazie, zobaczyłem chłopaka, który był pod wodą. Rzecz jasna, od razu zwróciłem na niego uwagę. Tym chłopakiem był Brian. Zrobił to tylko po to, by pokazać mi "Hej, chciałbym żebyśmy razem współpracowali".

Chcesz powiedzieć, że ta decyzja była czysto intuicyjna?

Tak! Ponieważ nie tylko on to poczuł, ale i ja wiedziałem, że musimy wejść we współpracę. Brian urodził się na Bahamach, on jest przyzwyczajony do wody. Spędzał w niej dużo czasu, znał tamtejsze jaskinie. Kiedyś polecieliśmy tam wspólnie i pokazał mi to wszystko. Na Bahamach też napisałem część scenariusza. Tam się wydarzyło coś jeszcze - pewnego razu poszliśmy na kolację z tatą Briana, obok nas siedziało dwóch Amerykanów. Od słowa do słowa, powiedzieliśmy im, że kręcimy film, a oni na to "Tak? To zobaczymy czy możemy Wam pomóc."

Co było dalej?

Cóż, jeden z nich okazał się być bardzo wpływowy. Miał duże znajomości, dzięki temu mogłem prosić o finansowanie. Najpierw poprosiłem o pożyczkę w wysokości 2 tys funtów. Otrzymałem ją od razu. Potem poprosiłem jeszcze o tysiąc funtów, na co dostałem odpowiedź "Słuchaj, nie wiemy w jaki sposób chcesz nakręcić swój film za 3 tysiące funtów". Dzisiaj to jest nic.

Ja też nie uwierzę, że nakręciłeś ten film za 3 tys funtów. Przyznaj się (śmiech)

Jasne, musiałem wielokrotnie zwiększać ten budżet. Przecież z jakiegoś powodu spędziłem 7 lat na kręceniu "Experiencera". Z dzisiejszej perspektywy naprawdę nie wiem jak to się udało. Byłem całkowicie opętany jego wizją, miałem tak dużo energii. Wiele rzeczy udało mi się zrobić całkowicie bez żadnych kosztów. Nie robiłem tego w ogóle z chęci zarobku i nie otrzymałem za to żadnej wypłaty, podobnie jak reszta ekipy. Miałem też dużo szczęścia, bo mój znajomy pracował w BBC – co gwarantowało mi dużo przemycanej taśmy i dostęp do ich laboratoriów po godzinach. Ten znajomy wpuszczał mnie jak tylko kończył pracę - w ten sposób odpadły mi koszta. Ale były też sprawy, które wymagały finansów - musieliśmy kupić nowy sprzęt do nagrywania dźwięku i to było bardzo istotna inwestycja dla produkcji. Jestem naprawdę z niej zadowolony. Były też bardzo prozaiczne kwestie typu wykarmienie ekipy na planie - to wszystko, pomimo pasji, musiało jakoś funkcjonować.

Oglądając film miałem wrażenie, że dużo musiało w nim zależeć od bardzo zacieśnionej pracy zespołu – mam na myśli tutaj obsadę, ich ustawienie w kadrze, ruch. Na ile na planie starałeś się dawać wolność, a na ile miałeś konkretną wizję tego, co chcesz pokazać?

Przede wszystkim nazwałbym siebie bardziej organizatorem niż reżyserem. Bo to właśnie dzięki organizacji i ludziom, których znałem i którzy byli tak bardzo cierpliwi i pomocni, mogłem ten film zrobić. W postać "Starca" wcielił się wspomniany wcześniej profesor - Frank Lake. Z kolei postać "Króla" zagrał Brian Thorne (psychoterapeuta; znany w Polsce m.in jako współautor książki "Terapia skoncentrowana na osobie" – przyp red.). Dużą część obsady stanowiła też młodzież nad którą czuwałem w placówce. Pracowaliśmy w bardzo specyficzny sposób, ponieważ nie miałem aż tak dużej części tekstu, natomiast to co miałem, to... poczucie, w jaki sposób chcę, aby ten film wyglądał. Czasami to poczucie wyzwalały we mnie konkretne miejsce i możliwość kręcenia w nich. Bywałem bardzo wymagający, a przecież ci ludzie nie mieli żadnego profitu z tego, żeby występować w tym filmie.

Na przykład w scenie, w której widzimy królową Elżbietę I miałem bardzo konkretną wizję, w jaki sposób będzie się poruszała. Pokazywałem aktorce, w jaki sposób chciałbym żeby to robiła.

Teraz jest mi wstyd, że krzyczałem do tej biednej kobiety "Kręć się szybciej, głupia!" (śmiech)

Chociaż wiem czemu akurat ta scena miała dla mnie tak duże znaczenie - to był obraz mojej mamy pokazującej mi jak tańczyć. Z kolei z postacią Królowej jest związane jedno z najwcześniejszych moich wspomnień filmowych – pamiętam jak moja rodzina pożyczyła od sąsiadów telewizor, żeby móc zobaczyć koronację Elżbiety II. Moja mama dojrzała wówczas pewien błysk w moim oku. Powiedziała mi "Nie patrz tak, bo wkrótce będziesz spędzał całe dnie przed ekranem". Cóż, chyba miała rację (śmiech).

Skoro mówimy już o fascynacji kinem, chciałem się zapytać o Twoje inspiracje - czy kręcąc "Experiencera" inspirowały Cię obrazy innych twórców, a jeśli tak, to jakie?

Bardzo chciałem, żeby to był mój własny film. Owszem, miałem w głowie filmy, które zrobiły na mnie wrażenie i twórców, którzy wywarli na mnie wpływ – kina zagranicznego, francuskiego. Ken Wlashin- ówczesny dyrektor festiwalu filmowego w Londynie - powiedział nawet, że film przypomina obrazy Bergmana. Natomiast moją intencją było stworzenie mojego osobnego filmu.

Bardziej czuję, że język Carla Gustava Junga i jego idee miały wpływ na "Experiencera". I nie tylko na ten film, ale i na całe moje życie, na moją wyobraźnię. W czasie kiedy ten film powstawał postać Junga była popularna także w kręgach psychodelicznych, ale ja nigdy nie próbowałem używek. Czasami sama nasza wyobraźnia już jest wystarczającą używką.

Produkcja "Experiencera" trwa 7 lat. Kończysz zdjęcia i montaż. Gdzie ten film trafia?

To, co udało nam się najpierw zrobić, to zorganizować pokaz w kinie w Londynie. Mój przyjaciel, który wówczas tam studiował, miał na tyle dobre kontakty, że załatwił nam puste kino na jeden wieczór. Wtedy pojawiło się coś około 1000 osób. To było... straszne (śmiech)

Domyślam się (śmiech)

Bardzo się tym stresowałem. Wśród zaproszonych osób był dyrektor Londyńskiego Festiwalu Filmowego- Ken Wlashin, o którym już wspominałem. On dostrzegł ten film i zdecydował się żeby go umieścić w przeglądzie. Ale nie wyszliśmy tak naprawdę nigdy poza obieg festiwalowy. Udało się z "Experiencerem" trafić między innymi do Edynburga i Ghent w Belgii.

A jak doszło do emisji na Channel 4?

Ooo... to dobre pytanie. Znowu nieoceniona okazała się tutaj pomoc Kena Wlashina. Kiedy szukaliśmy sposobów dystrybucji dał listę około 60 miejsc, które jego zdaniem byłyby zainteresowane. Po latach spotkałem go całkowicie przypadkowo i okazało się, że został wyznaczony na selekcjonera w Channel 4. Spytał się mnie "Za ile chcesz ten film?", a ja byłem całkowicie wryty. Powiedziałem mu "Słuchaj, jak dla mnie możesz go mieć za darmo" (śmiech)

Jestem ciekaw Twojego pobytu wśród członków plemienia Samburu w Kenii i Twojego drugiego pełnego metrażu – "Cabiri", w którym wzięli udział, ale coś mi się wydaję, że będziemy musieli poświęcić mu osobną rozmowę...

Definitywnie! Praca przy "Experiencerze" nie była łatwa, ale "Cabiri"... Ten film zajął mi 14 lat. To był zupełnie inny poziom trudności. Musieliśmy obejść problemy typu wytłumaczenie członkom plemienia Samburu, czym w ogóle jest film. Oni nigdy nie widzieli filmu! Ale o tym przy następnej okazji.

Dziękuję Ci za rozmowę. To była dla mnie czysta przyjemność.

Dziękuję Ci i do następnego, przyjacielu! Nie mogę sie doczekać, aż zobaczysz "Cabiri". Prześlę Ci ten film.

Jestem nim bardzo zaintrygowany, chociaż wiesz... po "Experiencerze" myślę, że byłoby świetnie pokazać oba szerszej publiczności. Postaram się, żeby to było możliwe.

Zróbmy to! Zawsze jestem ciekaw reakcji nowej widowni.

Comments