QUEER AWANGARDA 3#: CHWAŁA WIELKIM, NĘDZA ZAPOMNIANYM - "LUMINOUS PROCURESS" (1971)
Myślisz, że masz wybór. Wchodzisz do krainy wyśnionej przez zbiorową histerię końcówki lat 60-tych. Ale zanim się zorientujesz, jesteś już po drugiej stronie. Prokura jest w posiadaniu Twoich gestów, ruchów i kształtów. Ten zabawny teatr, ta gierka w bełkot symboli, bełkot znaczeń, bełkot mistycyzmu żyje jako osobna zjawa, pojmana przez Wielkich.
Na początku “Luminous Procuress”, dwóch mężczyzn wchodzi do pomieszczenia, które klasycznie, queerowo - ma już swoją drugą naturę oczyszczającą ze wszelkich pruderii. Mężczyźni po zapoznaniu się z tajemniczą Prokurą - objawicielką wewnętrznego i wypiciu tajemniczego napoju, przechodzą inicjację. Po przejściu na drugą stronę spotykają galerię dziwaków grających z konwenansami. Czasem zmienią się w biskupów, a potem odegrają skecz na Bunuelowskiej nucie walki z hipokryzją kościoła, ale tak naprawdę stale umacniają “ja” przez przebieranki, zmiany ról, by dać sobie pole do wolnej ekspresji. Artystycznie to szaleństwo nie robi dzisiaj już aż takiego wrażenia. Zmieniło się to co obrazoburcze, zmienił się świat, zaś społeczeństwo głównego nurtu zakupiło “indywidualizm” z braku alternatywy na podejście młodych i gniewnych. To, co dawniej wydawało się być największym wyrażeniem siebie, dzisiaj po prostu nic nie przekracza, niczemu się nie sprzeciwia. A mimo to warto przejść na drugą stronę z Prokurą, by dojrzeć tych wszystkich odlotów kontrkultury późnych lat 60-tych i zobaczyć czym się karmi nowe kino psychodeliczne w rodzaju Cosmatosa. To to samo oddanie formie aniżeli treści - chociaż tak, jak wspomniałem wcześniej, poniekąd zabrane - tak przez czas jak i przez autorytety sceny sztuki.
By dodać kontekstu - “Luminous…” jest uwiecznieniem pracy kolektywu drag queen o nazwie The Cockettes. Jedynym poza dokumentem z 2002 roku zapisem na taśmie ich metod twórczych często podlegających swobodnej improwizacji i inspirowanych życiem w trybie stałego odurzenia bądź zgodnie z kodeksem San Francisco lat 60-tych stałej inspiracji.Przeniesienie performatywnych działań The Cockettes nie byłoby jednak możliwe bez jednego nazwiska: Stevena Arnolda. Jego postać oraz grupę łączy podskórne rozczarowanie bohemą, bowiem zarówno The Cockettes jak i Arnold znali się ze wszystkimi ważnymi dla alternatywy epoki, a mimo to nie umocniło to ich indywidualizmu. Na występy kolektywu przychodzili państwo Ono-Lennon, Allen Ginsberg czy Truman Capote. Po pojawieniu się filmu w reżyserii Arnolda talent zarówno twórcy jak i grupy chwalili Andy Warhol czy Salvador Dali - ten ostatni nawet oficjalnie mianował autora swoim uczniem i następcą. Efekt? Znacznie inny od oczekiwanego - Arnold z braku zleceń nie zrobił już żadnego filmu, zaś materiał z “Luminous…” przepadł na lata. The Cockettes z kolei zyskując sławę grupy hippisowskiej “nie skupionej na pieniądzach”, grając już wysoce dopracowane technicznie przedstawienia nie mogli liczyć na zewnętrzne finansowanie swoich działań. Kryje się w obu tych historiach bardzo gorzka refleksja na temat ideałów nowego świata oraz artystów, którzy go budowali.
W istocie wszelkie poszukiwania duchowe, wyjazdy do Indii, korzystanie z substancji nie przerodziły się w żadne wyjście z systemu. Morfowały za to w nowe kapitalistyczne monstrum, które pożerało inspiracje z podziemia. Prokura zabrała na drugą stronę - tak. Wzięła za sobą jednak też kształty, ruchy, życia i czyjeś kariery. Tym bardziej film ten należy docenić jako dowód pracy “na widoku”. Stał się nim dopiero niedawno poprzez przekazanie taśm przez jednego z producentów w 2019 roku, a następnie odrestaurowanie ich. Dzięki temu Prokura może znowu lśnić w pełnej krasie i upomnieć się o swoje. W końcu należy jej się.
Comments
Post a Comment