QUEER AWANGARDA 1#: ZA BOSKIM ZWIERCIADŁEM - "RÓŻOWY NARCYZ" (1971)

 


Jest moment w “Portrecie Doriana Graya”, w którym główny bohater po popełneniu zbrodni, odczuwa - jak to określił Oskar Wilde - “przyjemność podwójnego życia”. Na tym etapie Dorian może być już zupełnie inną istotą, ponieważ i tak jest i będzie nieskalany - dzięki uwiecznieniu na idealnym portrecie oraz wejrzeniu w głowy innych tak głęboko, że zostanie w nich na zawsze już tym, który zachwyca. Tak będzie, dopóki obraz nie zacznie ujawniać jego starości, czyli nie popełni zbrodni przeciwko niemu. A tego chłopięcy, delikatny Dorian sobie nie wyobraża. Trzeba przyznać, że czasem męskość też popełnia zbrodnię przeciwko samej sobie - mogę się nawet czuć współwinnym wobec tego oskarżenia.

Jeszcze jako dorastający chłopak z małej miejscowości, odkryłem w queerze jakieś słodkie przekroczenie. Nikt nie musiał mi tłumaczyć przewrotności wpisanej w tę estetykę ani dystansu, którym jest przepełniona. Obawiam się jednak, że potraktowałem ją tak, jak nie powinno się traktować nawet kategorii estetycznych. Wyczułem w niej pewną ucieczkę z heteronormatywnego świata, ale nie potraktowałem jej jako związanej ze środowiskiem. To poznałem dopiero później. Nie jestem w swoim błędzie życia młodzieńczego osamotniony. Ba! Jestem nawet przekonany, że w rosnącym powiązaniu mody ze sceną trapową taki błąd popełnia wielu młodych chłopaków. Gdyż queer stał się estetyką, po którą siegają heterycy, by rozpoznać w niej własną próżność, zostawiając całkowicie w tyle zrozumienie jej duszy, ideowości, charakteru. Zrywamy narcyze by upoić się ich toksycznym zapachem - w narcyzach jest metafora do pociągu tej samej płci, dla nas jest do metafora do pociągu wobec nas samych. To błędne koło, którego uczy kultura głównego nurtu - zakochaj się w sobie chłopaku, byś pozostał chłopięcy. Nawet jeśli zostaniesz mężczyzną, Twój portret będzie chłopaczkiem. 


James Bidgood, reżyser "Różowego Narcyza", także śni sny, w których kolejno nowojorska męska prostytutka widzi siebie w rolach a to rzymskiego niewolnika, a to hiszpańskiego matadora. Jego odbicia wystarczą, aby zarysować kształty, rytmy i zapachy nie z tego świata. Bardziej z poezji Baudelaire’a, może z Angerowskich sensualizacji. Tak zresztą podejrzewano, kiedy film się ukazał podpisany “reżyser - nieznany”. Spekulowano, że może być to dzieło właśnie Angera bądź Warhola. Obraz ten jednak wykluł się w głowie nikomu nieznanego performera i z miejsca zachwycił swoją plastycznością, przywiązaniem do detali oraz afabularność. “Narcyz” nie chcę być niczym więcej niż obcowaniem z rzadkim, narkotycznym kwiatem - to też w fabule nie ma dialogów i nie wykracza ona poza serię winiet, które równie dobrze mogłyby stanowić oddzielne krótkie metraże. Bidgood śni sny podobne do tych Jeana Geneta, w których fetyszyzacja relacji męsko-męskich jest celem nadrzędnym. Jest też w nich hiperteatralizacja przestrzeni - niemal nieodłączny element queeru, w której to przestrzeń jest oderwana od rzeczywistości, celowo sztuczna, podyktowana często przestrzenią kabaretów i klubów, w których toczy się gejowskie życie nocne. Przestrzenie te są podatne na uszczuplenia lub rozszerzanie, odkrywanie swoich nowych osobnych warstw, w których to obowiązuje pełna swoboda. W samym tytule filmu zresztą jest ukryte nawiązanie do słynących z mocnego teatralizowania przestrzeni twórców - Michaela Powella oraz Emmerica Pressburgera i ich obrazu “Czarny Narcyz”. W nim to zakonnica musi walczyć ze swoim pożądaniem do mężczyzny - czego odzwierciedleniem zdaje się być dziki krajobraz Indii, zbudowany pieczołowicie w studiu filmowym i rozegrany pośród dekoracji mających przypominać bujną roślinność. Główna bohaterka z kuszeniem wygrywa chociaż sama rozgrywka się specjalnie nie liczy, a bardziej  towarzysząca jej ornamentyka. Z kina lat 40-tych i 50-tych, w tym z musicali z tzw. hollywoodzkiej złotej ery, Bidgood czerpie co niemiara i pragnie uwieść nas gęstością ich atmosfery, scenograficznym i kostiumowym przepychem. Z miejsca tworzy przez to język, który będzie zapamiętany przez dekady. Tym językiem porozumiewa się dzisiaj Dave LaChappele czy Lil Nas X, ten języka pożycza sobie główny strumień, kiedy tylko przyjdzie potrzeba, by z niego skorzystać. Czy to jeszcze hołd czy już narcystyczne zawłaszczenie? Można odpowiedzieć sobie samemu.

Comments