FILMY BEATNIKÓW 3#: TWÓJ ZNAJOMY IMPREZOWICZ - "BLOODY BROOD" (1959)
Na początku lat 50-tych w powietrzu wisi najazd barbarzyńców. Ci barbarzyńcy w zasadniczy sposób ukształtują rynek, zmienią profil konsumenta – z tego, który posiadając, upodabnia się do innych na tego, który od posiadania ceni sobie bardziej wolność. Wolność również można kupić - za dobrą cenę. Wiedziały o tym dwa duże studia – Columbia oraz Warner Bros. Columbia w 1953 wprowadza na ekrany "Dzikiego" z Marlonem Brando w roli przywódcy gangu motocyklowego. W tym samym czasie, świeżo upieczony absolwent liceum znany jako Elvis Presley zaczyna szukać drogi do kariery w muzyce. 2 lata później furorę robi James Dean w "Buntowniku bez powodu". Wszyscy trzej będą utożsamiani z nową zbiorową fantazją mężczyzny – już nie tradycjonalisty, który chce mieć po pracy święty spokój, ale łobuza ponad prawem. Tradycjonalista być może zapewnia komfortowy byt, ale nie dostarcza fajerwerków. Rynek rozumiał frustrację ukrytą w potrzebie bycia wzorowym mężem i idealną żoną.
Beatnicy staną się produktem fantazji o rozwaleniu nuklearnej rodziny - wyjątkowo mrocznym. Staną się również zagrożeniem dla starej inteligencji, dla której młodociani - niekryjący swojego pociągu do pierwotnego rytmu życia, nierzadko rezygnujący ze studiów na rzecz "odkrywania siebie", grania na bębnach, malowania obrazów czy tworzenia poezji, są zwyczajnie nieopierzeni. Mieszają niskie z wysokim, eksperymentują z językiem, a co gorsza – być może czyhają na posady w kulturze, na które nie mają wystarczających kompetencji. Dla tzw. "cichego pokolenia" - ludzi urodzonych przed II wojną światową – byli zarówno szansą na przerwanie tabu jak i paranoicznym ucieleśnieniem apokalipsy. Dla pokolenia międzywojennego - utrapieniem dla bezpieczeństwa i przyszłości ich dzieci. Beatnik to nierób, pozujący artysta, twój znajomy imprezowicz, zaczynający w piątek, a kończący w następny poniedziałek. Poprzez problemy z prawem, Beatnicy pobudzali do opinii o braku zasad moralnych w swoim środowisku. W 1958 roku kontrowersje dotyczące subkultury wykorzystają producenci filmów klasy B. Jak grzyby po deszczu będą się pojawiały kolejne tytuły, a wśród nich właśnie "Bloody Brood". Należy nakreślić najpierw, iż relacja pomiędzy kinem exploitation a subkulturą Beatników jest przedziwna i być może jeszcze bardziej skomplikowana niż w przypadku późniejszych hippiesploitation – filmów z hippisami. Roger Corman, który porwał się się na nakręcenie satyry "Bucket of Blood" o beatniku, który zabija, by móc realizować swoje ambicje artystyczne, beatnikami się otaczał, choć sam tak siebie nie określał. Nie ma to jednak znaczenia - "młodzi amoralni" mają teraz swój czas, a każda ze stron może na tym skorzystać. Do promocji "Beat generation|" o seryjnym gwałcicielu beatniku sztab chciał zatrudnić Ginsberga oraz Neila Cassady, ale obaj odmówili.
Nie mniej problematycznie zarysowuje się historia powstania "Bloody Brood" - filmu Juliana Roffmana o dilerze Nico( pierwsza rola, znanego potem jako Detektyw Columbo, Petera Falka) oraz jego przyjacielu – reżyserze reklam – Cliffie. Obaj traktują świat jako podwórko do rozgrywania gier, każdy na swój sposób. Nico pławiąc się w towarzystwie artystów jako ich mecenas, mędrzec, wygłaszający swoje opinie na przyjęciach bądź, niby przypadkowo i od niechcenia, w lokalnej kawiarni. Cliff pracując dla telewizji, dzięki czemu jest w stanie wyrażać swoją niechęć dla kultury głównego nurtu. Nico i Cliff spędzają czas obśmiewając umierających bezdomnych, słuchając strumieni świadomości, którymi, jeśli tylko odpowiednio zainspirowani, dzielą się ich znajomi. Nie przyjmują jednak postawy biernej. Samemu też chcą tworzyć zdarzenia, które będą miały wielką wartość. Tak w ich głowach rodzi się pomysł zabicia nastolatka, który akurat trafił na przyjęcie. Nakarmią go burgerem z okruchami szkła. Zbrodnia będzie wysoce przemyślanym aktem sprzeciwu, wobec konsumpcjonizmu. Tak im się przynajmniej wydaje.
Na pierwszy rzut oka fabularnie "Brood" nie różni się od podobnych filmów ze swojej niszy. Oto amoralni buntownicy pragną odróżnić się od świata dokonując transformacji w "Nietzscheańskich nadludzi". Zamiast ich pragnienia realizuje się jednak pragnienie odbiorcy głównego nurtu – ukaranie zbrodniarza. Roffman zdaje się też chwilami wskazywać na to, że zło rodzi się z zatracenia linii pomiędzy fikcją a rzeczywistością. Dla Cliffa nakręcenie reklamy proszku i uśmiercenie chłopaka są tym samym. Interesuje go władza nad społeczeństwem, które poniekąd kreuje. Chodzi o dreszcz - wszystko dla silniejszego bodźca, wszystko dla silniejszych emocji.
Szkoda, że reżyser tak rzadko i płytko eksploruje ten wątek, przede wszystkim skupiając się na dostarczeniu odpowiedniej ilości szoku oraz poprowadzeniu historii w kierunku jedynej pożądanej konkluzji. Przez to film wypada znacznie ciekawiej, dopiero po zapoznaniu się z wydaną przed czterema laty biografią - "Dear Guelda: The Death and Life of Pioneering Canadian Filmmaker Julian Roffman". Można się z niej między innymi dowiedzieć, że Roffman zdobył doświadczenie jako propagandzista – produkując filmy dla kanadyjskiego przemysłu zbrojeniowego podczas II wojny światowej oraz dzieła dokumentalne. Pomimo prób zrobienia kariery w USA reżyserowi odmówiono możliwości pracy w zawodzie przez pojawienie się jego nazwiska na słynnej Hollywoodzkiej Czarnej Liście - spisie osób rzekomo sympatyzujących z komunistami. Na efekty nie trzeba było długo czekać - Kanadyjczyk został zmuszony do powrotu do swojego kraju, gdzie założył firmę reklamową. Pod koniec lat 50-tych podjął decyzję o wejściu na rynek kina gatunkowego. W tym celu zawiązał spółkę z dystrybutorem Natem Taylorem i odkupił scenariusz do "Bloody Brood" od upadającej wytwórni filmów klasy B. Roffman nie był zadowolony z tekstu i poprosił swojego znajomego Bena Kernera o wprowadzenie poprawek. Ostatecznie jednak nie był zainteresowany karierą filmowca gatunkowego. Jego marzeniem było realizowanie filmów społecznie zaangażowanych, niechętnie więc godził sie na ograniczenia jakie narzucała konwencja.
Nietrudno w tym opisie odnaleźć postać jednego ze zbrodniarzy. Roffman był obdarzony zaufaniem ze względu na to, że "dowoził" na czas i pomimo wszystko. Omijał przeszkody produkcyjne i słabości materiału, potrafił skończyć pracę na planie w 16 dni. Jednocześnie jako osoba pozbawiona prawa do pracy przez powiązanie z grupą polityczną, jako osoba społecznie wrażliwa, musiał mieć świadomość realnego wpływu fikcji na rzeczywistość. A wpływ narracji z której czerpali twórcy kina eksploatacji realnie się zamanifestował kiedy w 1960 roku J. Edgar Hoover - Dyrektor Federalnego Biura Śledczego – powiedział: "Głównymi wrogami narodu są komuniści, akademiccy intelektualiści i beatnicy." Od subkultury w tym samym czasie odcięły się również uczelnie (między innymi Harvard) zabraniając identyfikowanie się z nią. Wydaję się więc, że kara została nie tylko zbiorowo wyśniona, ale i wyegzekwowana. Tak, przez myśliwych, jak pomiędzy samą zwierzyną.
Comments
Post a Comment